Jakoś podrzeń żebrowiec nie doczekał się ekstra sesji w ogrodzie. Chyba przez nieuwagę bo na pewno na to zasługuje. Po pierwsze trudno się tej paproci oprzeć, po drugie jest jedną z pierwszych jakie przywiozłam do ogrodu w początkowej fazie fascynacji paprociami. Spokojnie dorasta do 60 cm, może nie w każdym ogrodzie ale w naturze widziałam takie duże egzemplarze. U mnie w ogrodzie jest to może 50 cm, co czyni go i tak dość pokaźną paprocią. Coś mi się wydaje, że to było szczęście początkującego paprocioholika bo idealnie trafiłam z miejscem. Ciekawa jest różnica pomiędzy liśćmi płonnymi a płodnymi. Te pierwsze w początkowej fazie wzrostu stoją, by potem zalegać na rabacie, zarodnionośne natomiast dzielnie sterczą nawet zimą. Liście zarodnionośne różnią się też budową i kształtem, są niezwykle dekoracyjne nawet po zasuszeniu. Listki mają fantastyczny ciemnozielony kolor, co zwłaszcza jesienią i zimą dodaje tej paproci swego rodzaju dramatyzmu. Jedynie wiosną i jedynie młode liście mają soczysty, nasycony kolor.
Podrzeń jest paprocią rodzimą, pod ścisłą ochroną gatunkową – w Beskidach jednak często można go spotkać nawet na turystycznych szlakach. Bez problemu można go też kupić. Ma specyficzne wymagania – lekką, kwaśną i na dodatek stale wilgotną glebę, źle reaguje na przesuszenie. Poradzi sobie nawet w głębokim cieniu – przynajmniej w takich warunkach widuję go w lesie. I chociaż rokrocznie wypuszcza liście zarodnionośne to jeszcze nigdy nie znalazłam wokoło młodych roślin.
U mnie w ogrodzie rosną dwie sztuki, obydwie dostałam od zakręconych ogrodniczek w czasach gdy o paprocie nie było łatwo. Zmężniały, pięknie rosną i raczej ich nie będę ruszać – ani przesadzać ani dzielić tym bardziej.
Jesienią gdy sąsiednie byliny zasychają widać urodę podrzenia w całej krasie, jest zimozielony i do momentu aż nie zasypie go śnieg zdobi ogród.
Jeśli jesteśmy w stanie zapewnić mu odpowiednie warunki to zdecydowania jest rośliną wartą uwagi i sadzenia w ogrodzie.
Podrzeń ten ma kilka kultywarów, ale szczerze mówiąc w sprzedaży ich nigdy nie widziałam – ani w Polsce ani w Anglii. Czy szkoda? nie wiem, to chyba kwestia upodobań. Ja ostatnimi czasy skłaniam się coraz bardziej ku prostym formom bez szczególnych udziwnień.
Do rodzaj blechnum należy sporo gatunków, niestety większość z nich nie nadaje się do uprawy w gruncie w naszej strefie klimatycznej. Chyba najpiękniejsze jakie widziałam to Blechnum chilense i Blechnum discolor – obydwa cudowne, obydwa piękne rozrośnięte. Tyle, że na Wyspach:( Zwiedzając ogrody botaniczne warto zaglądać do szklarni, tam na pewno znajdziemy egzoty spoza naszej strefy klimatycznej. Przynajmniej podziwiać można:)
Tekst i zdjęcia Marta Góra
Komentarze mogą być sprawdzane pod kątem ich zawartości. Nie będą akceptowane treści zawierające m.in. wulgaryzmy, treści obraźliwe lub linki pozycjonujące strony www. Więcej informacji: Polityka prywatności.
Rodzime gatunki przynajmniej nie wymarzają, nawet obecna zima im nie zaszkodzi
To prawda:) Dlatego według mnie najlepiej przygodę z paprociami zaczynać od rodzimych gatunków – uniknie się wielu rozczarowań na początku:)
[…] Blechnum spicant: […]