Będzie to opowieść o tym jak to jest być pięknym, młodym i bogatym… No może tylko bogatym ale z niezwykłą fantazją. Zapraszam do Castle Drogo.
Historia zaczyna się pod koniec XIX w kiedy to młody Julius Drewe osiąga ogromny herbaciany sukces biznesowy. Oczywiście to wszystko dzięki brytyjskim koloniom. Ten sukces był na tyle ogromny że zarobione pieniądze pozwoliły mu przejść częściowo na emeryturę w wieku 33 lat. Szacuje się że dochody Pana Drewe oscylowały w okolicach 120 tys funtów kwartalnie, co współcześnie realnie oznacza jakieś 45 mln funtów. Czyli 180 mln funtów rocznie. Miło, prawda? Też chyba przeszłabym na emeryturę.
Polowania, pikniki z rodziną – to zbyt mało jak na młodego, bardzo bogatego i ambitnego człowieka. Julius od zawsze miał ambicje by dołączyć do brytyjskiej arystokracji, jednakże pieniądze to zbyt mało by podnieść swój status społeczny. Zlecił więc badania genealogiczne by odnaleźć swych przodków o szlacheckim pochodzeniu. Tym samym trafił na zacną rodzinę Drewe z Devon, która miała powiązania z królem Karolem I. Był tylko mały drobiazg a właściwie jedna literka bo prawdziwe nazwisko Juliusa brzmiało Drew a jego rodzina pochodziła z Londynu – cóż jednakże znaczy jedna samogłoska w obliczy takiej fortuny? Zrodził się szalony pomysł by właśnie tam w Devon wybudować zamek który miał się stać potwierdzeniem szlacheckiego pochodzenia i przynależności do wyższych sfer.
Julius kupił ziemię z piękną panoramą na Dartmoor i powoli zaczął realizować swoje marzenia i ambicje.
Niestety zdjęć samego zamku nie mam. Napiszę dlaczego w dalszej części. Dla ciekawych można je znaleźć bez problemu w internecie.
Do projektu Drewe zatrudnił najlepszego z możliwych architektów, sir Edwina Lutyensa. Panowie się spotkali i tak narodził się pomysł na ostatni zamek w Anglii. Na lnianej serwetce Lutyens narysował szkic, który z grubsza został zaakceptowany. Wprawdzie architekt był przeciwny budowie zamczyska i namawiał inwestora na budowę wygodnego domu dla niego i jego rodziny, jednak suma którą chciał wydać Pan Drewe rozwiała wątpliwości i cały sceptycyzm Lutyensa.
Budowa zamku rozpoczęła się w 1911 r. W dniu swoich 55 urodzin Julius Drewe położył kamień węgielny. Trwała ona prawie 20 lat aż do roku 1930. Zamek zbudowany jest z rodzimych granitowych bloków. Podobno jest to najtwardszy granit w całej Anglii a przy ich układaniu pracowały setki robotników. Tutaj powoli zbliżamy się do początku dramatycznej karty tej szalonej ale także bardzo tragicznej historii. Budowę spowolniła I wojna światowa w której uczestniczył również najstarszy syn Juliusa, Adrian. Młodzieniec zginął w Belgii w 1917 roku. Śmierć syna była dla Juliusa ogromny ciosem z którego rodzina nie potrafiła się już podźwignąć. Sam Julius doznał udaru mózgu i częściowo do końca życia był inwalidą. W zamku powstał pomnik – przesłanie upamiętniający poległych w I wojnie światowej żołnierzy, w tym ukochanego syna.
Budowa, chociaż zwolniła tempa, trwała nadal. Sir Lutyens wyposażył dom w najnowocześniejsze jak na tamte czasy udogodnienia – był telefon, elektryczność, instalacja wodna z dwoma wodnymi turbinami, ogromna, wspaniale wyposażona kuchnia. Dach został pokryty asfaltem i to on właśnie stał się problemem numer jeden. Jak słusznie podczas zwiedzania zamku zauważyła nasza koleżanka Pan Lutyens użył lepiku ale nie położył papy. Prawnuczka Juliusa wspomina, że podkładane miski i kapiąca zewsząd woda to była codzienność życia w zamku. Mury Castle Drogo nie musiały nigdy odpierać żadnego najeźdźcy, zamek poległ z prozaicznej przyczyny jaką jest typowa wyspiarska aura.
Julius zmarł w 1931 roku, rok po skończeniu budowy i zamieszkaniu na zamku. To była kolejna w historii zamku dramatyczna karta. Dziedzictwo przejął jego drugi syn Basil, potem zamek miał przejść w ręce jego najstarszego syna Anthonego. W latach siedemdziesiątych rodzina miała świadomość, że nie jest w stanie utrzymać zamku i zapobiec katastrofie jaką fundowała mu rokrocznie aura Devon. Tym samym Castle Drogo zostało przekazane National Trust, które to towarzystwo opiekuje się nim do dzisiaj. Szacuje się że wartość budowy oscylowała w granicach 30-40 mln funtów (przeliczając to na dzisiejsze czasy).
National Trust rozpoczęło renowację zamku począwszy od dachu kaplicy. Po sukcesie (czyli braku przecieków) podjęto decyzję o renowacji zamku. Przewiduje się że będzie ona trwała około 5 lat. Problemem są też okna – jest ich ok 900 sztuk a renowacja każdego to koszt ok 1000 Ł. Całość prac renowacyjnych została oszacowana na 11 mln funtów. Jak widać Julius Drewe zrobił narodowemu dziedzictwu prawdziwie niedźwiedzią przysługę.
To właśnie prace renowacyjne sprawiły, że nie było możliwości sfotografowania zamku od zewnątrz, całość schowana jest pod rusztowaniami i ogromnymi foliowymi plandekami. Co dziwi – zamek wciąż w środku udostępniany jest zwiedzającym, chociaż tam również trwa renowacja. Na dodatek na zewnątrz panuje idealny porządek, całość absolutnie nie sprawia wrażenia placu budowy. Jedynie widok robotników w kaskach i rusztowania przypominają, że ciągle trwają tam prace.
Ponieważ po przyjeździe (a może powinnam napisać przybyciu) do Castle Drogo aura i nam spłatała figla rozpoczęliśmy zwiedzanie właśnie od zamku. Architektura zamku nawiązuje do średniowiecza i czasów Tudorów co czyni go mocno przygnębiającym. Efekt ten potęgują granitowe bloki. Zaskakuje natomiast niewielka powierzchnia poszczególnych pomieszczeń, zwłaszcza tych mieszkalnych. W środku mogliśmy obejrzeć poszczególne pokoje, oraz cześć w której rezydowała służba i obsługa, między innymi wspomnianą wcześniej kuchnię z cudownym świetlikiem w dachu, ogromnymi piecami chlebowymi i specjalnymi pomieszczeniem do zmywania. Trudno też było nie zawiesić wzroku na porcelanie i innych przedmiotach codziennego użytku (np zabawkach dla dzieci) i cudownych meblach, których autorem również był Sir Lutyens.
Był również projektantem ogrodu – całość posiadłości położona jest na wzniesieniu i zajmuje 450 akrów. Wśród starodrzewu został stworzony kort do krykieta i ogród formalny. To właśnie na ogrodzie formalnym postanowiłam się skupić. Projekt wyszedł spod ręki Sir Edwina Lutyensa, natomiast za nasadzenia odpowiadał George Dillistone.
Ogród formalny zbudowany jest na bazie prostokąta i ma długość 250 metrów, został osłonięty wysokimi strzyżonymi żywopłotami z cisa by zapewnić domownikom prywatność i intymność. Ogród ma układ tarasowy, na górnym tarasie królują rabaty bylinowe, dolny to ogród różany. Różane kwatery to ukłon Juliusa w stronę żony Frances, która była ich wielką miłośniczką.
Na pierwszym planie zwieńczenie ogrodu formalnego, długa ścieżka (tzw Shrub Border) obsadzona krzewami kwitnącymi głównie wiosną – magnoliami, różanecznikami, pierisami, azaliami. Gleba jest tutaj zdecydowanie kwaśna i rośliny o takich wymaganiach czują się wyśmienicie.
Widok poglądowy na cały ogród.
Fragment ogrodu różanego z lawendą i czosnkami.
Bardzo geometryczne założenie Lutyens przełamał falującymi rabatami, które przypominają trochę dziki strumyk.
Jednak to co mnie zachwyciło najbardziej to drzewa w każdym z czterech rogów ogrodu prowadzone w formie parasola. Misterna konstrukcja i genialna w swej prostocie forma nadają mu bardzo architektonicznego wyrazu. Drzewa to Parrotia persica podsadzona dołem języcznikiem (Phyllitis scolopendrium ) i kopytnikiem (Asarum europeaum) Jeśli kiedyś będziecie poszukiwać w sieci zdjęć parocji to zapewne w 40 % google pokaże właśnie parasole z Castle Drogo.
Jeszcze rzut oka na wspaniale skomponowane rabaty i ogród różany.
Oraz na The Bunty House wybudowany dla jednej z córek. Domek znajduje się w leśnej części ogrodu:
Mam nadzieję, że nie zanudziłam tą ścianą tekstu, ale ta wspaniała, trochę romantyczna i szalona historia warta była opisana. I chociaż finał tej opowieść jest tragiczny i którego to finału zapewne Julius Drewe nie mógł przewidzieć, trzeba przyznać że biznesmen realizował swoje marzenia z rozmachem i fantazją pozostawiając potomnym jedno z najwspanialszych dzieł genialnego Sir Edwina Lutyensa.
Tekst i zdjęcia
Marta Góra
Komentarze mogą być sprawdzane pod kątem ich zawartości. Nie będą akceptowane treści zawierające m.in. wulgaryzmy, treści obraźliwe lub linki pozycjonujące strony www. Więcej informacji: Polityka prywatności.
Marta, dziękuję za porcję wspomnień, umilających czas przy niedzielnej kawie. Dzięki nim porządkuję mętlik w mojej pamięci i wracam też do moich zdjęć z naszych wspaniałych wyjazdów. Nie przeszkadzał nam ani ulewny deszcz, ani palący skwar.
Cieszę się:) I cieszę się że ktoś to czyta:)