To już ostatni wpis z wyprawy do Norwegii (po okrutnie długiej przerwie). W końcu znalazłam czas i trochę nadrabiam blogowe zaległości.
Po drodze Iwona z Maćkiem pokazali mi kilka fajnych miejscówek:
Jednak głównym celem była wyprawa na Månafossen, jeden z największych wodospadów Norwegii. Woda spada tutaj swobodnie z 92 m. Jest też jedną z najbardziej odwiedzanych atrakcji turystycznych tego regionu.
Zaczynamy od parkingu, ja jeszcze usiłuję trochę fotografować rodzimą przyrodę. Te piękne brzozy będą mi się śnić potem:)
Zaczynamy wspinaczkę:
Wejście nie jest skomplikowane, nawet dziecko sobie poradzi. jedyny problem to dość śliskie skały i wypływająca z pomiędzy nich woda. W najbardziej newralgicznych miejscach są barierki z łańcuchami, których można się przytrzymać.
Ja oczywiście widzę głównie bajeczne poszycie:
Docieramy do wodospadu, jak widać pogoda nam sprzyja:
W pewnym momencie pojawia się nawet tęcza:
I radość z piękna przyrody:)
W drodze powrotnej miałam jeszcze okazję obejrzeć gołoborze. Takie rumowisko skalne robi ogromne (chociaż przy zachmurzonym niebie nawet posępne) wrażenie. Skala nawet mnie lekko przerosła, trochę różnic między Beskidami jednak jest:)
I na koniec coś w rodzaju starej farmy i małej wioski, ja nie mogłam się oprzeć trawie na dachu (dość często spotykanej zresztą):
Potem obiad (gulasz z łosia) i powrót do domu. Koniec frajdy, koniec przygody… Ale może czekają mnie jeszcze inne?
Tekst i zdjęcia Marta Góra
Komentarze mogą być sprawdzane pod kątem ich zawartości. Nie będą akceptowane treści zawierające m.in. wulgaryzmy, treści obraźliwe lub linki pozycjonujące strony www. Więcej informacji: Polityka prywatności.