Jak zwykle mając za sobą kolejny garden tour do Wielkiej Brytanii nachodzą mnie różnego rodzaju refleksje. W tym roku są one powiązane nie tylko z tym co zobaczyłam i czego się nauczyłam w czasie wyjazdu ale także z tym co sobie poczytałam w ogrodniczej blogosferze i z tym czego doświadczam w pracy na co dzień. Oczywiście polskie ogrody różnią się i zawsze będą różnić od angielskich nie tylko z powodu różnic w położeniu geograficznym i różnic klimatycznych ale przede wszystkim z powodu różnic kulturowych i tradycji z jakich wyrastają. 50 lat komuny i ekonomicznej zapaści też swoje zrobiło.
Mnie trochę dziwi wypowiadane autorytatywnym tonem zdania że ogród zrobiony w sztywne ramy i wysypany białą Marianną jest be… No jak ktoś tak lubi i się mu podoba?To niech ma. Bo jest to dyskusja czysto akademicka nad wyższością Golfa III a Fiata Punto. Nie każdy ma ciśnienie na mieszane rabaty i spędzanie w ogrodzie na czworakach każdej wolnej chwili. Nie każdy ma ciśnienie na eko ogród. I oczywiście dobre wzory należy propagować, należy uświadamiać ludzi o szkodliwym dla środowiska stosowaniu chemii na potęgę. Ale nie demonizujmy. Każdy z nas jest inny i każdy z nas ma inne postrzeganie świata. Jedni chcą mieć idealnie przystrzyżony trawnik (co zresztą moim zdaniem porządkuje odbiór ogrodu, zwłaszcza z dużą ilością bylin wokoło – przynajmniej tak jest u mnie, po skoszeniu trawnika całość od razu robi lepsze wrażenie), inni będą propagować radosny chynch z podagrycznikiem w tle. I tak jak są miłośnicy fiatów i volkswagenów golfów tak jest jeszcze gdzieś cała masa takich którzy wybiorą volvo albo toyotę. Są tacy których stać na porsche które widać z daleka. I są wyjątki sunące eleganckim bentleym. Są i niekoniecznie są one pokazywane i eksponowane na FB. Gdzieś tam w tle istnieje jednak świat biznesu i wielkich pieniędzy który pociąga za sobą dobre wzory z naszej i obcych kultur. Podejrzewam, że wielu miłośników ogrodów z pogardą wyrażający się o takich zadbanych, pięknych kilkuhektarowych ogrodach (no i kasie która za tym stoi) w skrytości ducha przygarnęłaby piękny park z bukowymi czy platanowymi „antykami”, z alejkami obsadzonymi różami i bylinami. Ja bym przygarnęłabym takiego bentleya – oczywiście wraz z „kierowcą”, który to wszystko przytnie, opieli i sprawi, że z przyjemnością można będzie spacerować. No ale cóż, nie każdy ma parcie na blachę. Tak jak nie każdy ma parcie na ogród z bylinowymi rabatami. Bioróżnorodność. Tak jak i w przyrodzie tak i w rodzaju ludzkim. Jeden woli makoron a inny ziemniaki. Myślę że za mało w nas tolerancji dla różności i odmienności. Mocno przypominam sobie o tym przy każdym grupowym wyjeździe na Wyspy, po każdej dyskusji o ogrodach tamtych i naszych. I uczę się, utrwalam i na nowo komponuję w głowie.
Taki antyk… nie pogardziłabym…
Z dostępnych pod ręką materiałów, może i nietrwałych można zrobić coś fajnego. Plus kilka totalnie niewymagających roślin. Zero rarytasów, samograje a jest na czym oko zawiesić. I bez szpanerskiego dizajnu.
Wielokrotnie pokazywane już – basen i haha w Kifsgate Court. Bez zadęcia, bez nadymania się na bycie artystą i tony kamieni czy betonu po tysiaku za m2, ledowych lampek i wodotrysków. Mistrzowskie wykorzystanie krajobrazu i naturalnego ukształtowania terenu. Jak napisała Megi – oko do nieba.
W ostateczności można fragment ogrodu zapożyczyć od sąsiada:
Jeśli jesteśmy właścicielami opasionej chałupy kilka prostych regularnych rabat z niewielką ilością gatunków wystarczy (rada Johna Brookes’a – wybierz gatunki i zrezygnuj z połowy):
Przemyśleć układ ogrodu i wykorzystać to co dała natura z lekką tylko korektą projektanta i ogrodnika:
Namierzyć producenta Acer griseum o obwodzie pnia co najmniej 12 cm:
Powzdychać do baldaszkowatych i zadowolić się tym co oferują polskie szkółki (np kozłek lekarski):
Maksymalnie wykorzystać warunki glebowe i świetlne, nie stresować się i nie frustrować tym:
Polskie lato niekoniecznie przypomina angielskie (poziomy deszcz w środę i 13 stopni nijak ma się do 34 stopni i skwaru w Krakowie).
Sadzić więcej dzwonków. I więcej dzwonków:)
Staranniej wybierać miejsca i rośliny. I w końcu posadzić Cornus kousa 'Satomi’ by móc do niego wzdychać we własnym ogrodzie. Ewentualnie u klienta.
Wysiać w końcu prześladowcę z Wysp i przetestować – Digitalis lutea:
Zaaranżować południowy stok, wprawdzie na bank nie wyjdzie tak, ale… Można dosadzić więcej bodziszków i nie pielić.
Ostatecznie polubić podagrycznik:
Ustawić w końcu ławeczkę:
Nie pluć na beton, w końcu nie musi być”dizajnerski’:
Zadbać o martagony i dosadzić więcej:
Dobrze przyglądać się reklamowanym odmianom i weryfikować zdjęcia z sieci (Campanula latiloba 'Hidcote Amethyst’ – piękny, ale słabizna):
Czerpać więcej radości z odwiedzanych miejsc (Oxford plus tłum Japończyków za plecami fotografa). Zabierać dodatkowe skarpety żeby nie latać potem po Tesco i nie świecić białą obwódką:
I cieszyć się bardziej z własnego ogrodu, w końcu zakwitła mi jedna z piwonii z serii ITOH:
Ocieplać czymś ukochane fiolety:
Chociaż ten fragment u siebie akurat lubię…
I wrócić do rzeczywistości. Następny urlop za rok.
Tekst i zdjęcia Marta Góra
PS. Dziękuję Sylwii i Izie za motywację do dalszego pisania.
Komentarze mogą być sprawdzane pod kątem ich zawartości. Nie będą akceptowane treści zawierające m.in. wulgaryzmy, treści obraźliwe lub linki pozycjonujące strony www. Więcej informacji: Polityka prywatności.
hm, Marto, niech się te polskie ogrody od angielskich różnią (wiem, że wielu ogrodników- amatorów i zawodowców- podziwia i stara się naśladować ogrody angielskie, niespecjalnie mi się to podoba, jeśli jest tylko kalką), ale niech się różnią pięknie. W ogrodzie, który ma swoją opowieść, płynącą z serca, niech sobie będą i tuje, i krasnale, i żwir, i nieumiejętnie strzyżone topiary. Myślę, że zupełnie o co innego Taba Azie chodziło, gdy pisała o białej mariannie i o tyrawnikach. Chodziło jej o prawdę i fałsz, tak jak i mnie, jak coś sobie pohejtuję- to „coś” to nie koszony trawnik, tylko zadęcie, pretensjonalność, brak szacunku dla świata, takie rzeczy, którym i moja tolerancja dla odmienności oraz empatia (może niespecjalnie wielka ;-)) nie dają rady.
Nie sądzę też, żeby ktoś wyrażał się z pogardą o tych dużych, zadbanych ogrodach. Raczej z podziwem i zazdrością, wiadomo, że stoi za tym ogrom pracy, niezależnie od kasy. Jeżeli pojawia się pogarda, to dla wyżej (i kilku innych) cech właścicieli, które mogą być niestety widoczne w stylistyce ogrodu.
O, na przykładzie oka nieba (czy oka puszczonego do nieba ;-))- mistrzowskie, właśnie. W przeciwieństwie do zmarnowanych szans i przestrzeni w różnych ogrodach, gdzie ktoś silił się na bycie artystą czy mecenasem „śtuki”.
I, w końcu, sama dajesz dobre rady 😉 zresztą tak to chyba powinno wyglądać- hejt hejtem, ale dobry przykład jest lepszy.
Kozłek to nie selerowaty, ale z selerowatymi się zgodnie z tryndami poprawiło- kupuję Angelica gigas np, wiem, duży, nie wszędzie się nada. No i lubczyk może być, i fenkuł. Naparstnica (u nas sprawdza się rodzima officinalis), beton, podagrycznik, lelije złotogłowe- dla mnie bardzo ok. Dzwonki u mnie są trudne, u ciebie jednak mają lepiej. Fiolety zostawiłabym chłodnymi i kwaśnymi 😉
Więcej skarpetek, radości z odwiedzanych miejsc i własnego ogrodu to rady uniwersalne i bezcenne 😀
Się ładnie dyskusja dwutorowo rozwija.
Ja jestem dinozaur ogrodniczo i sieciowo wychowany na grupach dyskusyjnych. Nie lubię hejtu. Piętnować ewentualnie wg mnie można coś co się robi za publiczne pieniądze, coś co się pokazuje jako dobry przykład i nazywa ogrodem pokazowym. Rozumiem dobrze o co chodziło Taba Azie, w końcu znamy się nie tylko wirtualnie i jej poglądy nie są mi obce. Mój post to takie podniesienie brwi ze zdziwieniem – że jednak lepiej marchewką niż kijem. Bo czy ktoś czy to z blogerów czy też z komentujących miałby odwagę powiedzieć face to face Pani X – ma pani kiczowaty ogród, albo Panu Y – robi Pan klientom beznadziejne ogrody… Dobrze że Przemo Godlewski robiąc mi fotkę nie kazał schować tej skarpety:)
Megi ja nie mam poczucia misji. Po prostu jestem bałaganiarz i foty mi ginęły w czeluściach dysku – dlatego część zaczęłam wieszać w sieci i tak zrodził się blog. Fajnie że ludzie go czytają, są nawet tacy co cenią. Obnażam się strasznie w sieci ogrodniczo, czasem nawet za bardzo. I chociaż ogród nie jest doinwestowany, nie jest dopielony, nie jest dopieszczony to też czasem się podoba. Jednakże niewiele osób jest w stanie docenić anemonopsis czy deinanthe w odmianie… Tyle, że moja pamięć wewnętrzna nie jest w stanie już pomieścić tego co uprawiam, uprawiałam i będę uprawiać. Tu mam pod ręką, wystarczy dostęp do netu.
A co do roślin faktycznie kozłek kozłkowate, powinnam zapamiętać uprawiałam kiedyś. Dużo uprawiałam. Dzwonki rosną niestety nie są odporne na sarny dlatego dosadzam je w mini ogródku przy mieszkaniu. Digitalis lutea ni jak ma się do d.purpurea np bo po pierwsze jest byliną po drugie ten niesamowity odcień ciężko podrobić. Do tego niższa… I tak pięknie się komponuje. Dzisiaj realizując poalbiońskie postanowienia powłóczyłam się po ogrodzie i rzeczoną naparstnicę odnalazłam w ilość sztuk jeden (ofiarodawczyni dziękuję). Będę siać więcej i jeszcze mam trochę nasion obiecanych:)
Nasze ogrody (te projektowane i zakładane) są mocno bylinowe, może czasem nawet za mocno. Dla mnie to jest też swego rodzaju wartość, że w ten sposób w jakiejś mierze ożywia się architekturę czasem ukazując jej piękną a czasem ukrywając brzydotę. I że taki ogród ma niezwykłą dynamikę, zmienia się niczym obraz. Tyle, że piekielnie ciężko w nim skomponować rośliny a jeszcze trudniej utrzymać. Nie zawsze się to musi podobać, ale na szczęście coraz więcej ludzi docenia tę pracę.
bo jak już widzisz panią X z jej kiczowatym ogrodem, to zwykle już z nią rozmawiasz i wiesz, że za tym kiczem, ogrodem i panią X stoi jakaś historia, która wszystko tłumaczy. Dlatego, jak wielokrotnie deklarowałam, nie krytykuję ogrodów amatorów, tylko „pracuję na pozytywach” i wymyślam, co i jak zmienić.
Raczej nie mam litości dla pracy „profesjonalistów” (jasne, tym bardziej, jeżeli chodzi o publiczne pieniądze), ale też wolę im to powiedzieć… nie w sieci.
Z kolei oczywiście fajnie jest pokazywać dobre (niestety, głównie zagraniczne) przykłady, ale z tego robi się takie coś, że to, co zagranico, to fajne i do naśladowania, a u nas kicha. Co jest prawdą niestety, ale wiesz, jak to wygląda i że skutkuje kalkowaniem wzorów, a nie twórczym przekształcaniem.
Nie posądzałabym cię o misyjność 😀 (duży luz w twoich wpisach) i bardzo dobrze rozumiem tę „kronikarską” motywację, sama nie tyle porządkuję blogiem zdjęcia (bo tu mam extra porządek), ale myśli.
Nasze ogrody zrobiły się bylinowe z biegiem czasu. Odwiedzając ponure zarośla posadzone 10- 15 lat temu doszłam do wniosku, że duże rośliny należy sadzić docelowo (chyba że mamy zamiar wycinać, lub że to przemyślane, naturalistyczne zarośla), no i czymś trzeba wypełnić miejsce między nimi… choć to bylinowe „coś” w ciągu dziesięciu lat zmieni się kilka razy.
Tak w skrócie – ciężko uciec od schematu thujowo_żwirowo_zrębkowego lansowanego w mediach społecznościowych. Jak proponuje się coś innego to zazwyczaj pada pytanie o cenę i bezobslugowość. Czasem jednak trafia się inwestor otwarty na sugestie i to daje maximum radości z tej roboty.
[…] żeby to takie było, jak posadzone, a to żyje przecież.)Okołotematowo ogrodów bylinowych pisze Marta Góra i piszo w gazecie (dziękuję Arturowi za link). Do dyskusji poniżej lub później (chyba że nie […]