Pisałam już przy okazji czerwcowej wizyty w tym ogrodzie, że Hidcote Manor zasługuje zdecydowanie na więcej uwagi. I chociaż we wrześniu rabaty nie robiły tak imponującego wrażenia jak w czerwcu, to tym razem udało mi się pozbyć klaustrofobicznych odczuć. Być może dlatego, że tłumów było znacznie mniej a i pogoda nie tak uciążliwa.
Na szczególną uwagę o tej porze roku zasługuje zdecydowanie Red Border– czerwona rabata, jedna z najbardziej znanych i opisywanych w książkach o kompozycji roślin. Dominowały tutaj dalie, róże, canny, świecznice, fuksje i liliowce, sporo szarłatów, trochę phormium i kordylin. Jako zielone przerywniki głównie miskanty chińskie ale także liście innych roślin. Oczywiście nie mogło zabraknąć krzewów: bzy czarne 'Black Lace’, purpurowe perukowce, leszczyny. Wiosną podobno króluje tutaj tulipan 'Queen of the Night’ (mój ulubiony). Tłem oczywiście jest idealnie przycięty żywopłot i trawnik.
Jeśli kogoś zacznie ściskać w dołku z zazdrości i zaleją kompleksy, to napiszę ze stoickim spokojem – jak najszybciej należy się ich pozbyć. Opowieść, że w Anglii nawet wbity w ziemię kołek zakwitnie jest mitem. Takie rabaty nie powstają ot tak sobie, są starannie zaplanowane i pielęgnowane. Gdy byłyśmy tam w czerwcu właśnie na tej rabacie trwały prace i uzupełniano nasadzenia. Chociaż dalie i pacioreczniki bez problemu zimują w brytyjskim klimacie, to nie podejrzewam że zostawia się jej tutaj na zimę. Wręcz przeciwnie, pewnie podpędza w szklarniach i wysadza pięknie rozrośnięte i zdrowe egzemplarze…. Tyle, że to już sekret angielskich ogrodników.
Ja wiem jedno, warto było pojechać we wrześniu do Hidcote Manor nie tylko z powodu Red Border, ale także innych niespodzianek, o których napiszę wkrótce:)
Komentarze mogą być sprawdzane pod kątem ich zawartości. Nie będą akceptowane treści zawierające m.in. wulgaryzmy, treści obraźliwe lub linki pozycjonujące strony www. Więcej informacji: Polityka prywatności.